Połącz się z nami

Cześć, czego szukasz?

Aktualności

Elektromobilność w Polsce: Morawiecki obiecał milion, Tusk półtora miliona, czyli bajki z mchu i paproci ciąg dalszy

Kiedy w 2016 roku Mateusz Morawiecki, wtedy minister rozwoju w rządzie Beaty Szydło, mówił o milionie aut elektrycznych na polskich drogach w roku 2025, znakomita większość rodaków potraktowała tą deklarację jako kiepski żart. Po latach okazało się, że ten milion zasugerowała premierowi Morawieckiemu wróżka zębuszka, a rzeczywistość wygląda zupełnie inaczej. Dzisiaj gorące głowy zwolenników elektromobilności rozpala premier Donald Tusk, obiecując 1,5 miliona pojazdów zeroemisyjnych w 2030 roku.

Rządowe Centrum Legislacyjne jest właśnie na etapie opiniowania projektu ustawy o zmianie ustawy o biokomponentach i biopaliwach ciekłych. Jednym z elementów procesu legislacyjnego jest konieczność sporządzenia dokumentu OSR (Ocena Skutków Regulacji), z którego to możemy dowiedzieć się kilku ciekawych rzeczy dotyczących… elektromobilności.

Wbrew pozorom przedmiotowa ustawa przygotowywana przez Ministerstwo Klimatu i Środowiska, w dużym stopniu realizuje założenia dyrektywy RED II, choćby w zakresie sposobu rozliczania energii elektrycznej wykorzystywanej w transporcie, co ma pozwolić na szybką dekarbonizację europejskiego transportu.

Wspomniany w pierwszym akapicie premier Morawiecki milion elektryków wywróżył z fusów. Co jednak powiedzieć o deklaracji rządu kierowanego przez Donalda Tuska?

Patrząc na to, co aktualnie dzieje się w polskiej elektromobilności, śmiało można stwierdzić, że jest to kolejny odcinek bajki z mchu i paproci.

Samochody elektryczne to niewielki procent, a w zasadzie promil

Zanim odpowiemy sobie na pytanie, czy opracowując dokument OSR właściwy minister miał podstawy do takich prognoz, sprawdźmy jak aktualnie wygląda stan polskiej elektromobilności. Za punkt odniesienia weźmiemy wskazania „Licznika elektromobilności”, które co miesiąc publikuje Polskie Stowarzyszenie Nowej Mobilności PSNM (dawniej Polskie Stowarzyszenie Paliw Alternatywnych PSPA).

Na koniec kwietnia bieżącego roku w Polsce zarejestrowanych było 64 495 egzemplarzy bateryjnych samochodów osobowych, dostawczych oraz ciężarowych. Do tego należy doliczyć 1314 elektrycznych autobusów, 20 402 elektryczne motocykle oraz motorowery, a także 1024 pojazdy inne (w tym mikro samochody).  W sumie daje to 87 235 pojazdów napędzanych energią elektryczną.

Aby mieć wyobrażenie, czy to dużo, czy mało, zestawmy tą liczbę z ogólnym parkiem pojazdów, wykazanych w bazie CEPiK. Według różnych szacunków, w Polsce mamy około 27 milionów wszelakich pojazdów, z czego realnie na drogach zobaczyć można niecałe 20 milionów.

Jeżeli zatem 100 procent naszego parku samochodowego to 20 milionów pojazdów, to niecałe 90 tysięcy elektryków stanowi ledwie… 4,3 promila, lub jak kto woli – 0,43 procenta.

Czy w obliczu takich faktów, ktoś może uwierzyć, że już za niecałe siedem lat (na koniec 2030 roku) będziemy mieć w Polsce 1,5 miliona elektryków? Według mnie, to raczej myślenie życzeniowe.

Worek pieniędzy na kupno samochodów elektrycznych

Dużo ciekawiej robi się, gdy z tego samego „Licznika elektromobilności” odczytamy dynamikę wzrostu liczby samochodów elektrycznych nad Wisłą. Park pojazdów zeroemisyjnych w dniu 31 grudnia 2022 roku liczył 52 090 egzemplarzy. Po 365 dniach, a więc 31 grudnia 2023 roku, mieliśmy w Polsce już 78 717 pojazdów „w prądzie”, co oznacza prawie 60-procentowy przyrost, co może i wygląda imponująco, ale…

Czy taka dynamika daje podstawy do tak optymistycznych prognoz?  Pozornie tak, jednak startujemy z tak niskiej bazy, że do osiągnięcia celu potrzebowalibyśmy kilkusetprocentowych wzrostów liczonych rok do roku.

Przyjrzyjmy się zatem, na czym może opierać się śmiałe założenie, że w ciągu najbliższych lat nasz park pojazdów elektrycznych wzrośnie przynajmniej 15-krotnie.

Po pierwsze: dopłaty do zakupu nowych elektryków, czyli program „Mój elektryk”. Przez trzy lata funkcjonowania programu Narodowy Fundusz Ochrony Środowiska sfinansował około 10 tysięcy samochodów i aktualnie trwają prace nad jego nową wersją.

Po drugie: dopłaty do zakupu używanych aut elektrycznych. Ten program obliczony jest na dofinansowanie nie starszych niż 4 lata pojazdów zeroemisyjnych, w cenie nie wyższej niż 150 tysięcy brutto i kwotą nie wyższą niż 30 tysięcy złotych. W sumie więc budżet programu, 1,5 miliarda złotych, wystarczyć powinien na sfinansowanie 50 tysięcy aut. Ten instrument wsparcia powinien wystartować w drugiej połowie roku.

Po trzecie: rozwój sieci ogólnodostępnych ładowarek, które wymusza na nas Unia Europejska (m. in. rozporządzenie AFIR). Być może to zachęci rodaków do zmiany samochodu i pożegnania spalinówki, na rzecz elektryka. Na razie proces ten idzie bardziej niż opornie.

Czy takie filary wzrostu dają podstawy do snucia niezwykle ambitnych planów? Kolejny raz muszę napisać, że zdecydowanie nie.

Wróżkę w ministerstwie zatrudnię od zaraz

Możliwość weryfikacji tych zamierzeń będziemy mieli już niebawem, bo pod koniec bieżącego roku. Według harmonogramu przygotowanego przez MKiŚ, w ostatnim dniu 2024 roku powinniśmy mieć w Polsce zarejestrowanych prawie 128 tysięcy wszelkiego rodzaju bateryjnych elektryków.

Mając dane po czterech miesiącach bieżącego roku liczba ta wydaje się realna do osiągnięcia, chociaż wymagałoby to jeszcze ponad 30 tysięcy rejestracji do końca grudnia.

Czy w tej ilości mieszczą się wyłącznie auta nowe? Raczej nie, tutaj rząd prawdopodobnie uwzględnił już efekt działania dofinansowania do zakupu używanych elektryków.

Zobaczcie sobie poniższe zestawienie prawdopodobnych rejestracji i sami odpowiedzcie na pytanie, czy są to liczby realne.

Prognozowane liczby aut elektrycznych zarejestrowanych w Polsce, z podziałem na poszczególne lata:

  1. Rok 2024 – 127 900
  2. Rok 2025 – 194 100
  3. Rok 2026 – 293 400
  4. Rok 2027 – 442 300
  5. Rok 2028 – 665 800
  6. Rok 2029 – 1 000 900
  7. Rok 2030 – 1 503 800

Żeby było więcej, musi być taniej

Czy dopłaty do zakupu nowych i używanych aut elektrycznych będą wystarczającym impulsem do wzrostu liczby pojazdów zeroemisyjnych na polskich drogach? Wydaje się, że problem nie leży w dopłatach, a w cenach aut elektrycznych.

Nowe są bardzo drogie, używanych jest mało, a na dodatek ich ceny są również stosunkowo wysokie, jeśli porównanym je do modeli spalinowych. Zasobność portfeli nie daje podstaw do tak optymistycznych prognoz, wiedząc, że królem polskich szos jest „passat TDI”.

Pewną nadzieję dawały chińskie modele, które w porównaniu do aut europejskich producentów miały niezwykle konkurencyjne ceny. To się może jednak szybko zmienić, albowiem przerażone widmem upadku branży motoryzacyjnej na Starym Kontynencie władze Unii europejskiej postanowiły wysokimi cłami zahamować ofensywę Chińczyków.

A jaki będzie efekt? Modele europejskich producentów nie potanieją, za to auta z Chin mocno podrożeją.

Chcecie bajki, oto bajka. W 2030 roku w Polsce będzie 1,5 miliona aut elektrycznych 🤷

Reklama